Dobrze dobrana promocja nie obniża standardu lokalu ani pod kątem wizerunkowym, ani jakościowym, a moim zdaniem staje się fajną przestrzenią do wykorzystania – mówi Marcin Wachowicz, współwłaściciel Aioli, Banjaluki, Momu i Sing Sing.
Analizując zyski i straty w restauracji, jak liczyć food cost, żeby wszystko odpowiednio zgadzało się w ofercie śniadania za złotówkę. Czy taka promocja jest w ogóle opłacalna?
Zależy jak na to patrzeć, jeśli patrzysz z perspektywy jednego produktu, to śniadanie za złotówkę nie ma sensu, ale z drugiej strony mamy kolejkę przed lokalem i jego promocję. A jak już mam 300 osób w środku, to każdemu z gości mogę zaproponować poza śniadaniem inne rzeczy z karty menu. Do śniadania sprzedaję kawę, lemoniadę albo coś słodkiego. Jako osoba, która sama była kelnerem i barmanem, jestem nauczony sprzedaży całościowej, a nie pojedynczej. A goście lubią promocję. Codziennie obsługuję 300 osób na śniadania i od rana od godz. 9 lokal jest pełny. To pokazuje, jaki mam potencjał i tylko ode mnie zależy, jak potrafię to wykorzystać.
Cala logika polega na tym, jak patrzysz na biznes, a ja zawsze staram się na wszystko szeroko patrzeć. Dobrze dobrana promocja nie obniża standardu lokalu ani pod kątem wizerunkowym, ani jakościowym, a moim zdaniem staje się fajną przestrzenią do wykorzystania. Zawsze powtarzam, jeśli zachowasz równowagę w całym biznesie, to on będzie stały, bezpieczny i popularny.
Jak już powiedziałem, ludzie lubią promocje i to, że wychodzisz do nich, wiedzą, że starasz się i doceniają to, że mają wybór. Są goście, którzy przychodzą tylko na promocję śniadaniową i ok, ale wielu gości korzysta z promocji dlatego, że dzięki niej ma możliwość większego wyboru.
Czyli śniadanie za złotówkę należy zapisać na plus, a nie jako stratę?
Absolutnie to nie jest żadna strata. Oczywiście trzeba mieć świadomość, co, ile kosztuje. A jak policzysz rachunek gościa, to jest tam więcej niż złotówka.
Gośćmi twoich lokali są w głównej mierze młodzi ludzie. Z czego to wynika?
W tej chwili młodzi ludzie najczęściej i najchętniej korzystają z lokali. Nie lubię określenia, że z restauracji, wolę nazewnictwo: kantyny, w której można zjeść, wypić drinka czy kawę. Taka przestrzeń pełna miejskiej energii, gdzie jest ścisk i gwarno jak np. Aioli na Chmielnej. Myślę, że teraz jest taki czas, gdzie dużo młodych ludzi korzysta z miasta, bo młodzież wróciła na studia, do szkół i to takie osoby najczęściej można zobaczyć na mieście. Nasze lunche po 20 zł kupują w głównej mierze młodzi ludzie, a nie pracownicy z okolicznych biur, których ciągle nie ma, bo pracują na home office.
Mówi się, że dzisiejsza młodzież nie daje napiwków. Czy nie są nauczeni takiej kultury? Jak to oceniasz?
Jeśli młodzież ma mały budżet, to nie może nim gospodarować swobodnie. Student liczy każdy pieniądz, więc nie ma co oczekiwać, żeby dawał napiwki. Zawsze tak było. Natomiast młodzi ludzie częściej wychodzą. Zostawiają mniejszy rachunek, nie dają napiwków, bo ogranicza ich budżet, ale za to częściej korzystają z lokali na mieście niż starsze osoby. Młodzież lubi spędzać czas na mieście, odwiedzać lokale choćby na kawę, czy żeby zjeść cokolwiek. Szerzy się w ten sposób kultura wychodzenia i spędzania czasu poza domem, w restauracji.
Czytaj więcej: Na polskim rynku gastronomicznym jest ciągle sporo do zrobienia (wywiad)
Nie przegap najważniejszych wiadomości
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.