Okowity, wódki, destylaty zbożowe i owocowe doczekały się swojego prawnego opisu. Nawet destylat z topinamburu ma swoje prawne zakotwiczenie. Jednak zupełnie inaczej jest z nalewkami - pisze portalspozywczy.pl.
- Definicja nalewki umocowana jest w ustawie winiarskiej. Nalewka zakwalifikowana jest jako „alkohol nigdzie nie sklasyfikowany”. Więc wpadła do kłopotliwego worka. Cydr, który pojawił się później, ma swoja definicję. Większość alkoholi ma swoją definicję. A nalewki – nie – ubolewa Karol Majewski.
Z brakiem definicji wiążą się także problemy z jakością, identyfikacja tej kategorii. Pojawia się problem, z którym mierzą się producenci nalewek. Jak wskazują, popularne na rynku nalewki wcale nie są nalewkami a np. aromatyzowanymi alkoholami lub wzmacnianym i aromatyzowanym winem.
– Na pewno nie można nazywać produktu, który jest winem aromatyzowanym, lub jest sztucznie i chemicznie dobarwiany, dosmaczany, nalewką. Nazwa nie jest chroniona i do dnia dzisiejszego odbywa się w ministerstwie rolnictwa debata, jak tę definicję, nazwę zrobić, żeby zadowolić wszystkich – mówi Karol Majewski.
Jak wskazuje producent Nalewek Staropolskich, większość produktów sprzedawanych jako nalewki, nie ma z nimi nic wspólnego. Oprócz odpowiedniego produktu, nalewka potrzebuje także dojrzeć, wyszlachetnieć, „ułożyć się”. – To minimum 3 lata dojrzewania w odpowiednich warunkach. A to i tak krótki czas. Dla odmiany najstarsze moje nalewki mają już 18 lat.
Czytaj więcej: portalspozywczy.pl
Nie przegap najważniejszych wiadomości